Fragment
I. Dzieciństwo Napoleona na Korsyce. Pobyt w szkole w Brienne i w Paryżu. Przepowiednie nauczycieli o przyszłym cesarzu. Wdzięczność wobec nich.
NA górzystej wyspie Morza Śródziemnego, Korsyce, w miasteczku Ajaccio, w domu dopiero co zniszczonym przez pożar urodził się chłopczyk. Było to 15 sierpnia 1769 r. Mówią, że matka nie miała nawet czym go okryć, podano jej więc uratowany z pożaru gobelin i w niego zawinęła maleństwo. Na gobelinie byli przedstawieni bohaterowie Homera. Z czasem okazało się, że nowonarodzony, który tak wcześnie zaznajomił się z nimi, w przyszłości stał się wojownikiem sławnym na cały świat i czynami swymi prześcignął herosów Iliady i Odysei.
Chłopiec ten nazywał się Napoljone Bounaparte. Ani on sam, ani jego bracia, którzy zasiedli na tronach, nigdy nie przywiązywali znaczenia do tego, jak pisać swoje nazwisko. W metryce chrztu Napoleona, napisanej po włosku, ksiądz trzy razy wymienił nazwisko Bounaparte bez u, natomiast najstarszy z rodziny podpisał się – Bounaparte.
W wiele lat później Napoleon żeniąc się z Józefiną, podpisał się – Napoljone Bounaparte i dopiero zostawszy konsulem zaczął się pisać po francusku, to jest Napoleon Bonaparte.
Kiedy stał się cesarzem i otaczał go rój dworaków i pochlebców, poczęto odszukiwać przodków Napoleona. Jedni odnaleźli w kronikach i starych księgach, że ród ten pochodzi od dawnych królów z północy, inni, że był spokrewniony z najstarszymi rodami Europy. Cesarz wzruszał ramionami na tę przesadę i pochlebstwa.
Gdy w roku 1812 Napoleon spotkał się ze swym teściem, cesarzem austriackim w Dreźnie, ten chcąc mu sprawić przyjemność wspomniał w rozmowie, że niegdyś ród Bonapartych panował w Treviso. Napoleon rzekł z uśmiechem:
– Mylą się ci, którzy tak sądzą i szukają w tym celu dokumentów. Szlachectwo moje zaczyna się od bitwy pod Marengo.
I gdy tego samego dnia minister austriacki przyniósł mu dokumenty, zebrane w archiwach różnych miast Włoch, stwierdzające słowa cesarza Austrii, Napoleon wziął papiery i wrzucił je w ogień kominka, mówiąc do obecnych:
– Proszę, wiedzcie panowie raz na zawsze, że moje szlachectwo zaczyna się ode mnie. I jeżeli mam przyjmować jakieś zaszczyty, to jedynie naród francuski może mi ich udzielić.
Karol Bounaparte, ojciec Napoleona, uczył się w Rzymie i w Pizie. Był to człowiek umysłu żywego i przenikliwego, całkowicie oddany sprawie swego kraju. W czasie walk z republiką Genueńską o wolność Korsyki wykazał swe męstwo i zjednał sobie wysoki szacunek u ziomków, a przede wszystkim u słynnego obrońcy wolności Korsyki, Paolego. Matka Napoleona, Letycja, jedna z najpiękniejszych kobiet Korsyki, dzieliła z mężem niebezpieczeństwa wojny. Była matką pięciu synów i trzech córek.
Pierworodnym był Józef, przyszły król Neapolu i Hiszpanii. Drugim Napoleon, cesarz Francuzów. Trzecim Lucjan, najznakomitszy po Napoleonie z rodzeństwa. Czwartym Ludwik, późniejszy król Holendrów. Piątym Hieronim, król westfalski.
Najstarsza z córek Maria Anna była wielką księżną Toskańską, średnia Maria Annociada, pod imieniem Pauliny zaślubiła najpierw generała Leclerca, a po jego śmierci w czasie wyprawy na San Domingo wyszła powtórnie za mąż za księcia Kamila Borghese, najmłodsza zaś Karolina za Murata, króla neapolitańskiego.
Niektórzy pisarze usiłują dowieść, że w latach dziecinnych Napoleon niczym nie różnił się od innych dzieci i że nic nie zwiastowało jego geniuszu. Rzecz oczywista, że przecież w dziesiątym roku życia nie wygrał bitwy pod Austerlitz i że droga od pieluszek do pałacu cesarskiego w Tuileries była dość daleka.
Inni opowiadają o jego nad wiek poważnym usposobieniu, o samotnych dumaniach, zamyśleniu się, uporze który korzył się jedynie przed wolą matki. Mówią również o tym, że chętnie brał na siebie odpowiedzialność i miał wstręt do skarg.
W pobliżu Ajaccio, naprzeciwko wysepki Sanguiniera, nad brzegiem zatoki, w ogrodzie należącym do rodziny Feschów, znajduje się u stóp dzikiej skały, jaskinia, w której mały Napoleon lubił spędzać długie godziny. Kto wie, jakie myśli roiły się i wrzały podówczas w zapalnej głowie dziecka? Pokazują również w Ajaccio małą 30-funtową armatkę, jakoby jego ulubioną zabawkę. Być może kryła się w tym zapowiedź tych olbrzymich wojen, jakimi miał kiedyś zadziwiać świat.
5-letniego Napoleona rodzice oddali do szkoły, gdzie koledzy często żartowali z jego niedbalstwa, w ubiorze. Zarzucali mu też „dzikość i upór”, niekiedy płatali mu figle chowając książki lub wyciągając z koszyczka śniadanie. Napoleon znosił cierpliwie zaczepki, ale gdy się miarka przebrała, rzucał się z piąstkami na kolegów, nie patrząc ilu ich było.
Już wtedy dawał dowody męstwa i przytomności umysłu. Pewnego wieczora zaczęła osuwać się belka z pułapu w pokoju, w którym się znajdował jego dziadek stryjeczny i bracia. Wszyscy pouciekali, a tylko Napoleon rzucił się ku belce i podtrzymał ją, dopóki starsi nie nadbiegli.
– Doskonale, Napoljonie – wykrzyknął dziadek, ochłonąwszy z przestrachu – widać ty będziesz podporą rodziny.
Ten dziadek Napoleona, prałat z Ajaccio, był głównym nauczycielem wnuków. Zajmował się nimi troskliwie i mimo podeszłego wieku i dolegliwości z tym związanych, które zmuszały go nieraz do pozostawania przez czas dłuższy w łóżku, umiał sobie radzić z dziatwą. W ostatniej chwili życia błogosławiąc swe wnuczęta prałat rzekł, jakby przewidując przyszłość:
– O los Napoljona nie trzeba się troszczyć. Da on sobie radę w życiu. Ty, Józefie jesteś najstarszy z rodzeństwa, ale twój brat, Napoljon będzie głową rodziny.
Jako dziesięcioletni chłopiec, Napoleon poszedł do szkoły wojskowej w Brienne, w Szampanii. Rząd francuski, chcąc przywiązać do siebie ludność niedawno co przyłączonej Korsyki, przyjmował bezpłatnie chłopców z bardziej znanych rodów wyspy do szkół. Wychowani w nich w duchu prawdziwie francuskim poczytywali Francję za swą Ojczyznę.
Szkołą wojskową w Brienne kierowali zakonnicy świętego Bernarda. Rzecz osobliwa, a jednak tak było. Zakonnicy kształcili przyszłych oficerów. Bernardyni z Brienne na pewno dobrze wywiązywali się ze swego zadania, jeżeli wychowali przyszłego cesarza.
Ojciec Napoleona zmarł w 39 roku życia w Montpellier, gdzie też został pochowany w podziemiach kościoła O. O. Bernardynów w dniu 24 lutego 1785 roku.
Napoleon w szkole odznaczał się pilnością. Uchodził za samotnika, z początku nienawidził swych kolegów Francuzów.
– Twoi Korsykanie to tchórze! – dokuczali mu koledzy. Najczęściej milczał i nie odpowiadał gardząc nimi. Pewnego razu jednak wyciągnął rękę przed siebie i rzekł ze spokojną godnością:
– Gdyby was było czterech na jednego, nie ujrzelibyście Korsyki, tak samo jak swoich uszu, ale was było dziesięciu na jednego.
Zaskoczeni chłopcy umilkli, bo zrozumieli, że mówi prawdę.
Z czasem Napoleon zbliżył się do kolegów, a ci ulegli mu uznając wyższość jego charakteru, czując wobec niego zresztą więcej bojaźni i szacunku niż przyjaźni. Napoleon jednak zostawszy cesarzem wykazał, że jest wiernym związkom przyjaźni z lat młodzieńczych.
Wolne od zajęć szkolnych chwile spędzał w bibliotece albo gdzieś w kącie ogrodu szkolnego, czytając dzieła Plutarcha, Polibiusza i Ossyana. Czytanie tych historyków i poematów pieśniarza szkockiego stało się jego nałogiem. Potężny umysł i bujna wyobraźnia łaknęła przeżywania wielkich wydarzeń. W zabawach z kolegami brał wzór z bitew sławnych wojowników, o których czytał.
W czasie ostrej zimy 1783 roku obfity śnieg pokrył dziedziniec i ogrody szkoły. Napoleon zebrawszy kolegów zbudował ze śniegu szańce, bastiony i reduty. Kiedy pracując z zapałem ukończono te warownie, inżynier zamienił się w generała. Jednej stronie wskazał, jak ma atakować, drugiej, jak się bronić. Stając w zapale to po stronie jednych to drugich zyskał uznanie wśród kolegów i podziw starszych, którzy się zebrali, aby patrzeć na to niezwykłe w Brienne widowisko.
Na uroczystość rozdawania świadectw i nagród po zakończeniu roku szkolnego w Brienne przychodzili rodzice i okoliczni mieszkańcy. Dla utrzymania porządku uczniowie pełnili w ten dzień wartę. Na dowódcę warty wyznaczono ucznia, który się najpiękniej odznaczył w czasie roku. Zaszczyt ten zwykle przypadał Napoleonowi. Podczas jednej z takich uroczystości miał on dowództwo warty w teatrze, gdzie uczniowie grali sztukę „Śmierć Cezara”. Tłum cisnął się do sali, do której wejście było dozwolone tylko za biletami. Żona odźwiernego szkoły przyszła bez biletu i nie chciano jej wpuścić. Rozgniewana odmową kobieta zaczęła wymyślać kontrolerowi. Tłum ujął się za odźwierną. Sierżant stojący przy wejściu zameldował o tym dowódcy warty i Napoleon stanąwszy w progu, nie lękając się grożących mu ludzi, krzyknął głośno:
– Precz z tą kobietą! Kto tu śmie krzyczeć i żądać rzeczy niesłusznych.
Ten energiczny rozkaz i powaga, z jaką go wydał, sprawiły, że niespokojna gromadka zmilkła i ustąpiła.
Napoleon pozostał w Brienne bez przerwy do czternastego roku życia. W 1783 roku, inspektor szkół wojskowych, kawaler Keralio, widząc niezwykłe zdolności w tym chłopcu, mimo że Napoleon był za młody i nie mógł złożyć wymaganego egzaminu, nakazał go przyjąć do Szkoły Wojskowej w Paryżu. Egzamin składał tylko z matematyki, historii i geografii.
W aktach szkoły w Brienne w wykazie uczniów z tego okresu znajduje się następująca notatka.
„Pan de Bounaparte (Napoleon) urodzony w dniu 15 sierpnia 1769 roku w Ajaccio na Korsyce. Wzrost 4 stopy, dziesięć cali, jedenaście linii (159 cm). Budowa dobra. Zdrowie doskonałe. Charakter uprzejmy, uległy i wdzięczny wobec przełożonych, sprawowanie się bardzo dobre. Odznacza się pilnością do nauk matematycznych, umie dostatecznie historię i geografię – dosyć słaby w języku łacińskim i w innych naukach. Będzie z niego wyborny marynarz.
„Zasługuje na przyjęcie do Szkoły Wojskowej w Paryżu”.
17 października 1784 roku Napoleon rozpoczął nauki w tej szkole i wkrótce wykazał swe zdolności zwłaszcza w nauce matematyki. Ksiądz Raynal, uderzony dużym zasobem wiadomości tego młodzieńca, zapraszał go do siebie na niedzielne „uczone” śniadania, przy których omawiano różne ciekawe sprawy naukowe.
Profesor historii w Szkole Wojennej de L’aiguille twierdził, że to on przepowiedział Napoleonowi wielką przyszłość, i że w archiwum szkoły są na to dowody. Z ćwiczeń, jakie Napoleon pisał w szkole, największe wrażenie uczynił na nim rokosz konetabla Bourbona. Podług Napoleona, największą zbrodnią konetabla było nie to, że odważył się walczyć przeciw swemu królowi, lecz to, że wezwał do ojczyzny obcych.
Domarion, profesor literatury, orzekł, że ten chłopiec jest z „granitu: w którym kryje się wulkan”.
Jeden tylko nauczyciel niemieckiego, Bauer, myślał inaczej o Napoleonie, ponieważ ten nie czynił żadnych postępów w niemieckim. Dlatego też uważał go za wyjątkowego nieuka. Pewnego dnia Bauer dostrzegł, że na lekcji brak jest Napoleona. Na zapytanie, gdzie jest, koledzy odpowiedzieli, że zdaje egzamin z artylerii.
– A czy ten nieuk umie cokolwiek? – zapytał z ironią.
– Jak to? – odpowiedziano. – Czy pan profesor nie wie, że on jest najlepszy w klasie z matematyki.
– Prawda, słyszałem o tym i dlatego sądzę, że matematyka przystaje tylko do tępych głów.
Kiedy klasa oburzyła się na takie zdanie, Bauer rzekł:
– Mówcie sobie, co chcecie, ale wasz Bonaparte nigdy niczym nie będzie, zawsze pozostanie tylko dużym głuptasem.
Napoleon będąc konsulem przypomniał sobie niezbyt pochlebne zdanie Bauera o sobie i zemścił się szlachetnie, mianując go tłumaczem przy swoim gabinecie z roczną płacą 8000 franków. Rzecz szczególna, ale ten czyn ugruntował jeszcze bardziej w starym profesorze opinię, jaką miał o swoim uczniu.
Nauczycielem matematyki Napoleona był ksiądz Patrault, a Pichegru dawał mu korepetycje z arytmetyki.
Wiadome są czyny wojenne Pichegru, który zawojował Holandię i będąc wmieszany do spisku na życie Napoleona odebrał sobie życie w więzieniu w Temple w 1804 roku.
Bonaparte, mianowany wodzem naczelnym armii włoskiej, wezwał do siebie księdza Patraulta, lecz ten łatwo obliczając lot i siłę pocisków, z trudem znosił niewygody wojenne. To też po kampanii Napoleon umieścił swego dawnego profesora w zarządzie dóbr mediolańskich, gdzie mu się nieźle wiodło. Kiedy Napoleon wrócił z Egiptu, powitał go Patrault już nie jako ubogi zakonnik z Szampanii, lecz otyły i brzuchaty bogacz-milioner. Po dwóch latach Patrault zameldował się ponownie u pierwszego konsula w Mediolanie, lecz w stanie opłakanym.
– Cóż się stało? – rzekł Napoleon, przyglądając mu się badawczo.
– Obywatelu, Pierwszy Konsulu, widzisz przed sobą człowieka podupadłego, który stracił wszystko, co miał.
– Jak to mój kochany przyjacielu?
– Tak, nieszczęście niesłychane….
– To źle. To źle… Przyjdź do mnie za tydzień.
Pierwszy Konsul chciał się w międzyczasie dowiedzieć, z jakiej to przyczyny Patrault stracił swój majątek. Okazało się, że wielki kalkulator zbankrutował po prostu przez nieszczęśliwe kombinacje, jak i przez pożyczanie pieniędzy ludziom, którzy nie chcieli mu ich zwrócić.
Po tygodniu Napoleon rzekł do byłego księdza:
– Uiściłem się z mego długu wdzięczności. Nic więcej dla ciebie uczynić nie mogę. Nie można dwa razy dopomagać komuś do zrobienia fortuny. Ponieważ jednak obowiązkiem naszym jest cenić tych, którzy nas wychowali i przychodzić im z pomocą, pobierać będziesz na przyszłość 1200 franków emerytury. Wystarczy ci na spokojne życie.
Ksiądz Patrault korzystał z tej emerytury jeszcze przez wiele lat.
II. W drodze do garnizonu. Służba wojskowa w Walencji. Gorliwość Napoleona w zdobywaniu wiedzy. Powrót na Korsykę i zamiar opanowania Ajaccio. Napoleon usunięty z wojska.
LUDWIK XVI, król Francji, podpisał 2 września 1785 roku petenty nominacyjne na 58 podporuczników artylerii. Nikt nie umiałby wytłumaczyć, w jaki sposób wiadomość ta, następnego dnia rankiem przedostała się przez mury, lecz mówiono o tym w całej szkole, poczynając od aresztu aż do gabinetu dyrektora margrabiego Timburne-Valance’a. Wkrótce dowiedziano się też nazwisk szczęśliwców. W ich liczbie był Napoleon. Na egzaminie prześcignął wszystkich kolegów i zasłużył na pochwałę słynnego uczonego, Laplace‘a, który zasiadał w komisji egzaminacyjnej.
10 października patenty nadeszły do Szkoły Wojskowej i każdy z awansowanych dowiedział się jednocześnie, dokąd ma się udać. Bonaparte z Desmazisem i jeszcze kilkoma innymi otrzymali przydział do pułku artylerii La Fère.
Pewnego popołudnia, w kilka dni później, dwaj uczniowie w towarzystwie sierżanta instruktora wyszli ze szkoły wojennej, zmierzając na plac, skąd odjeżdżały dyliżanse pocztowe zwane turgotinkami lyońskimi, od nazwiska ministra Turgota, który je wprowadził zamiast bryk używanych za Ludwika XV. Wynajęty chłopiec niósł za dwoma przyjaciółmi ich szczupły bagaż. Przybywszy na stację pocztową odjeżdżający uścisnęli starego podoficera i wdrapali się na wierzch dyliżansu, który ruszył drogą ku Fontaineblau.
Na piąty dzień dyliżans przybył do Lyonu, gdzie młodzieńcy stanęli w skromnym hotelu.
Mundur Szkoły Wojskowej, nadto uwydatniający szczupłość niższego z naszych przyjaciół, był koloru niebieskiego z odkładanym kołnierzem amarantowym, zapięty na piersiach srebrnymi guzikami. Kapelusz stosowany z małą srebrną pętlicą bez kokardy, krótkie spodnie z czerwonego sukna i na trzewikach mała srebrna sprzączka. Ubiór ten zwracał w Lyonie ogólną uwagę, co niezbyt było miłe młodzieńcom, z których jeden Aleksander Desmazis liczył 17, a drugi Napoleon ledwie 16 lat. Starszy przystojny, zgrabny chłopiec, o miłych rysach różowej twarzy, o łagodnym wejrzeniu, młodszy przeciwnie chudy, blady, niskiego wzrostu o twarzy regularnej, włosach ciemnych i gładkich miał coś szczególnego w sobie. Z oczu jego ni to błękitnych, ni to czarnych padał niekiedy dziwny blask. Mówił głosem łagodnym, ale było w nim coś zagadkowego.
…I wdrapali się na wierzch dyliżansu…
W Lyonie nasi młodzi porucznicy rozpoczęli życie oficerskie, uczęszczali do teatru i kawiarni. Obaj przyjaciele niezbyt wiele mieli pieniędzy przy sobie i obaj nie byli zbyt zamożni. Jeszcze kilka razy w kawiarni, a trzeba było opuścić Lyon nie kupiwszy nawet książek, które nabyć zamierzali.
Los jednak im sprzyjał. Oto spotkali przypadkiem znajomego Napoleona z Korsyki, który gdy się dowiedział, w jakich to tarapatach znaleźli się dwaj młodzieńcy, pożyczył im kwotę potrzebną na podróż do Walencji, gdzie stał pułk. Należało natychmiast jechać, lecz naszym przyjaciołom zbyt podobało się w Lyonie i pozostali tam jeszcze przez kilka dni. Skończyło się na tym, że wyruszyli nareszcie pewnego ranka pieszo, z głową trochę ciężką, lecz z kieszenią równie lekką jak przed spotkaniem ze znajomkiem.
Tego dnia nocowali w Vienne, w Delfinacie. Nazajutrz wygłodniali i zmęczeni po 10 godzinach marszu, przebywszy siedem mil i posiliwszy się ledwie kawałkiem chleba i kubkiem mleka, dotarli do Saint-Vallier. Skąd było jeszcze sześć mil do Walencji.
Nazajutrz w Tournon zatrzymali się w szkole wojskowej, gdzie ich gościnnie przyjęto. Spotkali tu kilku znajomych a między nimi swoich nauczycieli z Brienne, fechtunku Daboval‘a i nauczyciela kaligrafii.
…W drodze do Lyonu…
W dziewiętnaście lat później do cesarza Napoleona w Saint-Cloud zgłosił się jakiś podeszły wiekiem człowiek, mizernie ubrany – Kto jesteś?… czego żądasz ode mnie? – zapytał się cesarz. – Najjaśniejszy Panie – rzekł zalękniony staruszek – Wasza Cesarska Mość widzę nie poznaje mnie. Miałem szczęście uczyć Waszą Cesarską Mość kaligrafii w szkole wojskowej w Brienne. Później miałem zaszczyt oglądać Waszą Cesarską Mość w Tournon, podczas podróży do pułku w Walencji.
– Ach, tak! Przypominam sobie – odrzekł żywo Napoleon. – Pięknieś ucznia wychował. Nie winszuję ci tego wcale.
Potem roześmiawszy się pożegnał staruszka uprzejmie.
– Dobrze, dobrze – rzekł – nie zapomnę o swoim nauczycielu kaligrafii.
W kilka dni później stary profesor otrzymał z prywatnej szkatuły cesarza pensję 600 franków rocznie.
W Walencji dwaj porucznicy zatrzymali się w pierwszej napotkanej oberży, gdzie się oczyścili, następnie Napoleon poszedł na ratusz. Niestety urzędnicy już się rozeszli. Napoleon zmartwił się, że nie otrzyma nakazu kwaterunkowego i trzeba będzie zapłacić za nocleg w oberży. Na szczęście woźny, poruszony widać młodością oficera, dał znać sekretarzowi i ten przybywszy do biura zażądał okazania dokumentu przeznaczającego Napoleona do Walencji.
– Jest nas dwóch – rzekł Bonaparte. – Mój kolega znużony podróżą wierzy, że pan będzie tak uprzejmy i wybaczy jego nieobecność. Oto mój i jego dokument. Proszę wydać nam nakazy kwaterunkowe. Jutro mój przyjaciel, kawaler Desmazis, wypocząwszy osobiście podziękuje panu.
To grzeczne zachowanie się młodego szlachcica-oficera wobec mieszczanina i do tego drobnego urzędnika było czymś tak niezwykłym naówczas, że sekretarz ujęty tym, ledwie rzuciwszy okiem na przedstawione mu papiery, wziął się do wystawienia nakazu. Napoleon przeczytał: „W imieniu króla!
Panna Klaudyna Bou, właścicielka kawiarni „pod Kołem” ma przyjąć na kwaterę na jeden dzień dwóch poruczników drugiej klasy królewskiego pułku artylerii La Fère i dostarczyć im, co się wedle prawa należy”.
U spodu zaś: „Do panny Bou, na rogu ulicy Du Croissant w Walencji”.
– To niedaleko stąd – rzekł stary biuralista. – Nie ma tam szyldu, ale łatwo dom pan znajdzie. W Walencji ludzie są uprzejmi i każdy chętnie wskaże drogę nowemu oficerowi naszej załogi, zwłaszcza gdy jest nim człowiek tak grzeczny, jak pan nim jesteś.
– Bardzo dobrze. Dziękuję panu – odpowiedział Napoleon, wracając co prędzej do Desmazisa.
W kwadrans później przyszły cesarz i jego towarzysz stawili się u nowej gospodyni i w imieniu króla zażądali kwatery. Przyjęto ich gościnnie. Rankiem Napoleon chciał się umówić o cenę i warunki stołowania, lecz panna Bou oświadczyła, że sprawa ta jest już uregulowana w mieście. Wszyscy porucznicy za ustaloną opłatą stołują się w gospodzie „pod Trzema Gołębiami”. Napoleon jednak udał się do oberży, utrzymywanej przez Gena i ułożył się z nim, że będzie jadał raz lub też dwa razy dziennie za opłatą 20 liwrów miesięcznie. Cena ta i warunki wskazywały nie tylko na wstrzemięźliwość przyszłego cesarza, która się stała później przysłowiową, ale i na ubóstwo jego kieszeni. Gospoda była marna, a i na nią nie zawsze starczało, gdy chciał kupić książkę. Często też cały obiad składał się z dwóch bułek i szklanki wody.
– To niedaleko stąd – rzekł stary biuralista…
Następnie trzeba się było zameldować u przełożonych. Pułkiem La Fère dowodził wtenczas pułkownik artylerii, kawaler de Lance. W południe więc Bonaparte i Desmazis, w paradnych mundurach, w towarzystwie starszego brata Desmazisa, który był kapitanem w Walencji, udali się do pułkownika. Ten zimno jakoś przyjął Desmazisa i ledwie rzucił okiem na kilka listów, jakie ten przywiózł mu z Paryża.
Stary oficer zapytywał natomiast Napoleona o jego kraj i ostatnią rewolucję, która oderwała go od rzeczypospolitej genueńskiej. Dziwił się też, dlaczego Bonaparte urodzony w krainie górzystej, niedostępnej dla artylerii, właśnie wybrał ten rodzaj broni.
Napoleon odpowiedział:
– Bo czułem tu (i dotknął palcem czoła), że artyleria jest bronią, do której idą najlepsi i w której można odznaczyć się dwa razy prędzej, niż w innej broni i tym samym wyprzedzić innych.
– Masz słuszność młodzieńcze. Wytrwaj w podobnych postanowieniach, a sądzę, że przyszłość twoja będzie pełna sławy i pomyślności, jakiej spodziewać się winien każdy waleczny i wykształcony oficer, który ma honor służyć w królewskim korpusie artylerii.
Powstawszy pułkownik odprowadził trzech oficerów do drzwi swego gabinetu.
Nazajutrz bracia Desmazis spotkali się z Napoleonem i udali się do hotelu „pod herbem Francji”, gdzie stołowali się kapitanowie. – Obiady przygotowuje tu Faure, powiedział kapitan Desmazis, najsłynniejszy kucharz w całej Francji.
Napoleon już jako cesarz pamiętał o ciastkach Faura. W 1811 roku, podczas uroczystego przyjęcia deputacji departamentów cesarstwa, zbliżył się do mera miasta Walencji, przewodniczącego deputacji departamentu de la Drôme, i zapytał z uśmiechem:
– I cóż panie Planta? Jak tam pańscy krajanie? Czy zawsze są takimi łakomczuchami jak za moich czasów?
– Najjaśniejszy Panie… – odpowiedział ten zmieszany tak dziwnym pytaniem.
– A kucharz „pod herbem Francji” – pytał cesarz dalej, czy zawsze robi te doskonałe ciastka i paszteciki. Faure jest sławą waszego miasta i o nim nie zapomniałem.
Pożartowawszy chwilę cesarz zmienił temat rozpytując się uszczęśliwionych mieszkańców, jakie potrzeby ma Walencja.
Wśród oficerów pułku La Fère Napoleon znalazł kilku towarzyszy ze szkoły w Brienne oraz kilku Korsykańczyków. Uściskał ich z takim zapałem, że ktoś z obecnych zapytał, czy to są jego krewni. Napoleon odrzekł ze wzruszeniem:
– Ależ nie, nie jesteśmy krewnymi, lecz przecież wszyscy urodziliśmy się na Korsyce.
Później po chwili milczenia podniósłszy głos dodał:
– Na naszej pięknej wyspie, jeżeli vendetta nie uczyni ludzi wrogami, każdy napotkany ziomek znaczy przyjaciel wierny aż do śmierci. Proszę zapytać tych panów.
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.