Fragment
ŁOWCA GŁÓW
Kapitan Mike Brixan miał pewne miłe i niewinne śmiesznostki. Ujrzawszy na przykład na polu młodą wronę, wierzył, że nim słońce zajdzie, koniecznie musi ujrzeć drugą. A kiedy kupił w Akwizgranie na dworcu kolejowym powieść, rozwlekle zatytułowaną Tylko statystka albo duma Hollywoodu, mniej go obchodziło, że taki głupi romans można sprzedawać po tak wysokiej cenie, a bardziej pochłonęły go myśli, w jakich okolicznościach znowu usłyszy albo będzie czytał o statystkach jako nadliczbowych i mało znaczących aktorkach filmowych.
Powieść nie zajęła go wcale. Po przeczytaniu jednej strony odłożył książkę i zaczął studiować belgijski rozkład jazdy pociągów. Był znudzony.
Nie można było powiedzieć, że nie obchodzą go przestępstwa, że mniej emocji znajduje w sprawach dotyczących rabunku niż w grze w golfa albo żeby opowieść o morderstwach nie miała być dla niego godna czytania – zrobiłoby to złe wrażenie na tych, co znali go dotąd jako najzdolniejszego agenta w wydziale wywiadowczym ministerstwa spraw zagranicznych.
Służbowe życie upływało mu na dziwacznych nieraz przechadzkach po obskurnych knajpach i na badaniu, w rozmaitych rolach, podziemnych prądów, po których pędziły łodzie dyplomacji zmierzające do tajnych, sobie tylko znanych, portów. W charakterze gapia-turysty przemierzał dwa razy wzdłuż i wszerz Europę; przepłynął łodzią Dunaj tylko po to, aby łażąc po przybrzeżnych szynkach, wykryć właściwe znaczenie tajnych mobilizacji – oto były zajęcia, które kochał całą duszą.
Nic przeto dziwnego, że zmartwił się odwołaniem go z Berlina w chwili, kiedy, jak zdawało się, tajemnica czechosłowackiego traktatu jest już na drodze do rozwiązania, bo wykosztowawszy się, zdobył jego kopię.
– Jeszcze doba, a miałbym fotografię dokumentu – wyrzucał majorowi Jerzemu Stainesowi, swemu szefowi, opowiedziawszy się nazajutrz z rana w Whitehallu1.
– Stało się – rzekł tamten bez żalu. – Ale my już rozmawialiśmy z czechosłowackim premierem; obiecał nam porozumienie i nawet podał tekst traktatu, rzecz dotyczyła spraw handlowych. Mike, czy znał pan Elmera?
Wywiadowca ministerstwa spraw zagranicznych usiadł na krawędzi stołu.
– To tylko po to sprowadził mnie pan aż z Berlina? – powiedział z goryczą. – Ściągnął mnie pan z mojej kochanej kawiarni „Pod Lipami”. Przy sposobności mówię panu: Niemcy potajemnie produkują amunicję w dawnej wytwórni ołówków w Bawarii. A ten Elmer to jakiś urzędnik, zdaje się.
Major Staines skinął głową.
– Tak, w rachunkowości. Przed trzema tygodniami znikł nam z oczu, a po sprawdzeniu jego ksiąg okazało się, że systematycznie kradł powierzone mu pieniądze.
Mike’owi wyciągnęła się twarz.
– Przykro mi to słyszeć, wyglądał na spokojnego i nieszkodliwego człowieka. No, ale pan chyba nie będzie wymagał, żebym ja go łapał. To robota dla Scotland Yardu.
– Nie, nie będę wymagał, bo już go znaleziono.
Było coś znaczącego w tonie tej odpowiedzi i zanim Staines zdążył wyjąć z teczki leżącej na biurku mały skrawek papieru, Brixan już wiedział, co to będzie.
– Czy nie Łowca Głów?
– Tak, to kartka od niego.
Podał dependentowi skrawek zapisany maszynowym pismem:
Znajdziecie skrzynkę w szparze przy mostku kolejowym w Esher.
Łowca Głów
– Łowca Głów – odruchowo wyszeptał Mike i gwizdnął.
– Znaleźliśmy skrzynkę i rzeczywiście była w niej głowa nieszczęśliwego Elmera – mówił Staines. – To już dwunasta w ciągu siedmiu lat, a prawie we wszystkich tych wypadkach – dla ścisłości z wyjątkiem dwóch – ofiara była zbiegiem przed ścigającą ją sprawiedliwością. Gdyby nawet sprawa z traktatem nie była pomyślnie załatwiona, sprowadziłbym tu pana, Mike.
– Przecież to robota dla policji – rzekł młody detektyw z zakłopotaniem.
– Biorąc rzecz technicznie, pan jest policjantem. Minister spraw zagranicznych życzy sobie, abyś pan wziął tę sprawę w swoje ręce i ma na to aprobatę sekretarza stanu, który faktycznie rządzi Scotland Yardem. Jak dotąd śmierć Franciszka Elmera i znalezienie jego szczątków zatajono przed prasą. Narobiono niedawno tyle hałasu wokół jego osoby, że tragiczną resztę policja chce już przemilczeć. Było wdrożone dochodzenie… Mogę panu jeszcze tylko to powiedzieć, że trzy tygodnie temu Elmera widziała w Chichesterze jego kuzynka. Ta panna Adela Leamington pracuje w filmowym przedsiębiorstwie, jest nadetatową statystką, czy czymś w tym rodzaju.
– Statystka! A co, wiedziałem, że spotkam się znowu z tym słowem. No, więc co ja mam do zrobienia?
– Proszę się z nią spotkać – rzekł szef. – Ma pan tu adres.
– Czy jest tam i pani Elmer? – zapytał Mike, wkładając kartkę do kieszeni.
– Owszem, ale nie potrafi podać okoliczności morderstwa. Nie widziała męża od miesiąca i, zdaje się, że byli od lat w separacji. Obecnie nieźle wyszła na jego śmierci.
Mike odczytał jeszcze raz ponure zawiadomienie od Łowcy Głów.
– Co pan myśli o tym?
– Mam wrażenie, że to wariat, któremu się zdaje, iż jest powołany do wymierzania kary uchylającym się od wyroków sądowych przestępcom. Dwa jednak wyjątki poważnie podkopują moje przypuszczenie. Weźmy wypadek z Willittem. Dwa lata temu znaleziono jego głowę w Clapham Common. A przecież to była zacności dusza, człowiek powszechnie lubiany, który miał też duże konto w banku. Drugi wyjątek to Crewling, pierwsza z ofiar Łowcy Głów, też człowiek poza wszelkim podejrzeniem, chociaż na kilka tygodni przed śmiercią zdradzał niewątpliwie zaburzenia umysłowe. Zawiadomienia – ciągnął dalej Staines – były nieodmiennie pisane na tej samej maszynie. W każdym znajdzie pan na pół zatarte u, słabe g i niezwykłe ustawienie wierszy, które eksperci zgodnie przypisują bardzo starej, niespotykanej dziś w użyciu maszynie Kosta. Proszę znaleźć osobę piszącą na tej maszynie i możliwe, że ujmie pan mordercę. Mało jest jednak prawdopodobne, żeby dało się go ująć tą drogą, gdyż policja rozpowszechniła fotografię ukazującą osobliwości tego pisma; sądzę, że Łowca używa tej maszyny tylko do fabrykowania informacji o straceniu kolejnej ofiary.
Brixan wrócił do mieszkania nieco sfrustrowany niezwykłym dlań zleceniem. Obracał się dotąd wyłącznie w świecie wysokiej polityki. Przedmiotem jego dociekań były wszelkie finezje dyplomacji, zaś pospolite ludzkie zboczenia, złodziejstwa, morderstwa czy grabieże, jakie zaprzątają uwagę policji, nie wchodziły w zakres jego działania.
– Bill – rzekł, zwracając się do małego terierka leżącego w salonie przed kominkiem – ja tu zrobię klapę! No, ale klapa czy nie, zobaczę się ze statystką, a to już coś warte.
Bill przyjaźnie zamerdał ogonem.
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.