Fragment
ROZDZIAŁ PIERWSZY
O królewnie Zorynie i dlaczego nazwano ją „Chmurką”
W pewnym kraju dalekim byli sobie król i królowa. Mieli dziesięcioletnią córeczkę jedynaczkę, którą wszyscy nazywali „Chmurką”. Przezwano ją tak dlatego, bo nieustannie, od rana do wieczora, była kwaśna i niezadowolona ze wszystkiego.
A jednak łatwo sobie wyobrazić możecie, że królewna nie miała żadnego rzeczywistego powodu do niezadowolenia, bo każdy starał się jej dogodzić. Nie sprzeciwiano się jej nigdy w niczym: na skinienie swoje miała wszystko, o czym tylko zamarzyła. Ach, to właśnie było podobno przyczyną nieustannych dąsów i grymasów!
W dużej mierze przyczynił się do tego pewien znakomity lekarz, sławny na świat cały, którego pytano o radę na te grymasy, nazywane przez delikatność zdenerwowaniem. Budowę królewna miała szczupłą, a twarzyczkę przejrzystej białości, oblewającą się bardzo łatwo rumieńcem. Zalecił jej więc sławny lekarz, aby unikała większych wzruszeń, zwłaszcza gniewu, bo może jej to bardzo zaszkodzić. Zamiary miał może najlepsze, ale nieszczęście chciało, że rodzice zrozumieli go inaczej, myśląc, że obawia się dla ich jedynaczki choroby serca, którą może już nawet odkrył zawczasu.
Kochając ją niezmiernie, tak się na nią odtąd patrzyli, jak na wątłą roślinkę, którą lada wietrzyk złamie, lada chłód wymrozi. Zdawało się im, że najmniejsza rzecz może córeczce zaszkodzić i przyprawić ją o chorobę. Gdy dziecko zapłakało, zwyczajnie jak dziecko, królowa z największym przerażeniem brała ją za główkę, czy nie gorąca, i wszystko na świecie zrobić była gotowa, byle na skrzywionych usteczkach wywołać uśmiech, byle wypogodziła się buzia zadąsana.
Jak tylko królewna pojęła, co się dokoła niej dzieje, zaczęła tej słabości rodziców do siebie nadużywać. Wiedziała, że wystarczy jej się zachmurzyć i skrzywić, żeby zaraz dwór cały, służba, rodzice, zbiegli się wszyscy i niespokojnie pytali, czego sobie życzy. A nie zdarzyło się nigdy, żeby jej odmówiono, choćby żądała rzeczy najnierozsądniejszych. Zaczęła więc chmurzyć się i krzywić od rana do wieczora.
I tak, raz zobaczywszy przez okno księżyc w pełni, zaczęła rączki do niego wyciągać i wołać, żeby jej dano tę śliczną zabawkę, taką błyszczącą. Zamiast wytłumaczyć dziecinie, że księżyc jest bardzo daleko, i że go żadnym sposobem nie można ściągnąć na ziemię, król kazał natychmiast wyciąć krążek ze złotej blachy i sam go podał swojej ukochanej jedynaczce. Okiennice zaś starannie pozamykano, żeby nie domyśliła się prawdy. Potem Chmurce zachciało się gwiazdek z nieba – i znowu król kazał jak najśpieszniej wydobyć ze skarbca brylanty, którymi purpurowy płaszcz królowej ozdobiony był w czasie koronacji, i dano dziecku te kosztowne cacka do zabawy.
Ilekroć zażądała jakiegoś ptaszka lub zwierzątka, natychmiast ptasznicy i łowcy uganiali się po lasach i polach. Pozbawiano niewinne zwierzęta swobody, zamykano je w klatkach złoconych, aby służyły za igraszkę rozkapryszonej dziewczynce.
Chmurka miała wspaniały zwierzyniec, przepiękną ptaszarnię, bo ze wszystkich stron świata sprowadzano dla niej najosobliwsze stworzenia. A jakie zabawki dostawała codziennie, tego wyliczyć i opowiedzieć nikt nie zdoła! Czasem jakaś rzecz nowa, nieznana jeszcze, podobała się jej na chwilę i wówczas rozpogadzała się, uśmiechała, a jej oczy stawały się błyszczące i wesołe. Widok ten tak uszczęśliwiał rodziców, że nie szczędzili kosztów ani starań, żeby ukochaną córeczkę ucieszyć, lecz coraz trudniej im to przychodziło, bo nie było już prawie takiej rzeczy, której by nie posiadała, i która by się jej nie uprzykrzyła. Już z odleglejszych krain zamorskich okrętami i karawanami zwieziono dla niej przeróżne osobliwości. Kilka ogromnych komnat zamkowych zastawionych było zabawkami i wszystko to leżało bez użytku. Zapomniano też już prawie na dworze królewskim o ładnym jej imieniu Zoryna, przypominającym jasną zorzę; wszyscy przywykli nazywać ją królewną „Chmurką”.
Gdy przebudziła się z rana i zaczynała przeciągać na miękkim swym łóżeczku, na pościeli z łabędzich puchów, atłasów, batystów i koronek, natychmiast ochmistrzyni* i kilka panien dworskich otaczało jej łóżeczko, podnosząc wspaniałe kotary z purpurowego aksamitu, złotymi sznurami i frędzlami ozdobione. Jedna wkładała na nóżki królewny cieniutkie pończoszki i pantofelki atłasowe, inna trzymała już w pogotowiu batystową koszulkę, obszytą koronką, sama zaś ochmistrzyni, hrabina Marudelli, zbliżała się uroczyście, trzymając w ręku gąbkę i srebrną miednicę z wodą – bo na dworach monarszych usługi tego rodzaju spełniają członkowie wysokich rodów.
Niełatwa to jednak była sprawa namówić Zorynę, żeby się umyć raczyła. Na sam widok wody wstrząsała się i buzię krzywiła do płaczu. Biedna hrabina zazwyczaj najrozmaitszych podstępów i dowcipnych sposobów musiała używać, nim udało się jej dokonać tak trudnego zadania. Tymczasem nadworny lekarz, wielki mędrzec, powiedział, że królewna powinna koniecznie obmywać się co dzień zimną wodą, żeby zdrowo rosła i sił nabrała.
Czasem ochmistrzyni zdołała jakoś zająć ją opowiadaniem o nadzwyczajnych niespodziankach, oczekujących w sali jadalnej, a których przecież zobaczyć nie mogła, dopóki się nie umyje i nie ubierze. Nie zawsze jednak tych niespodzianek Chmurka była ciekawa, trzeba więc było wzywać do pomocy królową i nawet samego króla odrywać od ważnych spraw państwa.
Rodzice prosili, błagali – a trwało to czasem dość długo, zanim, więcej znudzona niż rozczulona tym wszystkim, dała się nakłonić do wielkiego poświęcenia i pozwoliła przystąpić do siebie z gąbką w wodzie umaczaną.
Gdy wreszcie umyto już królewnę, uczesano, ustrojono paradnie, zimą w sukienkę aksamitną, purpurową lub błękitną, okładaną gronostajem, a latem w koronkową z piękną szarfą różową lub niebieską, prowadzono ją do jadalni na śniadanie. Tu już stała w pogotowiu szumiąca czekolada w prześlicznym złotym kubeczku, a obok różne biszkopciki i ciasteczka. Zawsze, nim jeszcze skosztowała czekolady, wołała już z góry, że niesłodka, za gorąca lub za zimna. Natychmiast paziowie, usługujący przy stole, dodawali cukru, studzili lub odgrzewali. Gdy wreszcie raczyła zabrać się do picia, była znów cała historia z ciastkami. Brała jedno, łamała, kosztowała i wyrzucała; potem drugie, trzecie – zaledwie dziesiąte ją zadowoliło – i, krzywiąc się, przebierając, wreszcie zjadała śniadanie.
To ciągłe niezadowolenie nadało jej ładnej twarzyczce wyraz chorobliwy, a serca rodziców czuły coraz większą trwogę o zdrowie jedynaczki. Pomimo że lekarz nadworny, ów mędrzec i astrolog zarazem, zapewniał, iż królewnie żadne niebezpieczeństwo nie grozi, i że serce jest jak najzdrowsze, nie wierzyli mu. W miarę, jak rosła, rosły też i jej grymasy: nauczyła się złościć i tupać nóżką, rzucać różne przedmioty na ziemię; stała się nieposłuszna i na wszystkie uwagi odpowiadała: „Bo tak mi się podoba!” – albo: „Ja tak chcę!” – albo: „Ani mi się śni tego słuchać!” – i wiele, wiele innych wyrazów, których nawet nie chcę powtarzać.
Nowe zadanie, także niełatwe, czekało ochmistrzynię, gdy królewna podrosła. Trzeba było różnymi łagodnymi sposobami, nie używając, broń Boże, rozkazów ani przymusu, skłonić ją, żeby się trochę uczyła. Bo nawet dzieci królewskie uczyć się muszą: inaczej w latach późniejszych, musiałyby się wstydzić swojej niewiedzy i byłyby nieszczęśliwe. Król i królowa chcieli też, aby ich córeczka umiała to wszystko, co umieją zazwyczaj dziewczątka w tym wieku, lecz z góry zapowiedzieli, że zmuszać do nauki nie można, tylko taki sposób wynaleźć, ażeby się sama dobrowolnie uczyła.
Biedna hrabina Marudelli dobrze głowę łamać musiała, zanim taki nadzwyczajny sposób wynalazła. Ale z królem i królową nie było sprzeczki: rozkaz należało wypełnić bez szemrania, więc robiła, co mogła. Chcąc wyuczyć królewnę poznawania liter, kazała cukiernikowi powyrabiać duże i małe litery z cukru, bardzo ozdobnie zabarwione, sama zaś powycinała podobne z kolorowej tektury. I tak na przykład: żeby wbić w pamięć dostojnej swej uczennicy kształt litery, układała na wysokiej półeczce, której królewna dosięgnąć ręką nie mogła, różne tekturowe litery i kilka cukrowych A. Uczennica domagała się, żeby ochmistrzyni zdjęła jej literkę cukrową, a ta udawała, że nie wie, o co chodzi, i raz po raz podawała tekturowe, dopóki uczennica nie wskazała linijką złotą i nie nazwała trafnie litery A. Potem cukiernik królewski porobił znów cukrowe zgłoski i całe wyrazy, dopóki Chmurka nie wyuczyła się czytać.
Domyślacie się zapewne, że nieprędko tym sposobem nabyła tą pożądaną umiejętność, bo te słodkie lekcje nie mogły być długie, żeby uczennica niestrawności nie dostała.
Z pisaniem poszło już łatwiej, z innymi naukami także, bo dziewczynka była, na szczęście, pojętna, polubiła więc wkrótce naukę i rzeczywiście z własnej ochoty uczyć się zaczęła. Jedyną nawet rozrywką, która choć na chwilę czasem ją rozchmurzyła, było czytanie ciekawych książeczek i słuchanie zajmujących niezmiernie wykładów ochmistrzyni.
Kończyła już rok dziesiąty i zbliżał się właśnie dzień jej urodzin – a miał być, jak zwykle, uroczyście obchodzony. Zapowiedziała też przybycie matka chrzestna Zoryny, królowa sąsiedniego państwa, a zarazem wielka czarodziejka, zwana Piorunną.
Królestwo oboje byli uszczęśliwieni, gdy goniec przybył z tą wieścią, nie wątpili bowiem, że córeczka ich otrzyma dar jakiś czarodziejski przy tej okazji. Ach, co by to było za szczęście, gdyby matka chrzestna potęgą swoją zechciała ukochaną ich Chmurkę rozchmurzyć! Tę wiecznie skwaszoną, zadąsaną grymaśnicę zamienić na dziewczynkę wesołą, uśmiechniętą, jak inne dzieci w jej wieku! Może oduczy ją domagania się rzeczy nadzwyczajnych, jak na przykład ptasiego mleka, czym narobiła rodzicom niemało kłopotu!
* ochmistrzyni – nauczycielka domowa; kobieta nadzorująca służbę na dworze królewskim.
ROZDZIAŁ DRUGI
O przyjeździe królowej wróżki i rozmowie z astrologiem
Dawno już nie widziano królewny tak wesołej i ożywionej! Przygotowania do przyjęcia dostojnego gościa tak ją zajmowały, że bezustannie pytała wszystkich o najdrobniejsze szczegóły i z zajęciem przysłuchiwała się naradom. Nie chciała słuchać o książce, a ochmistrzyni nie mogła jej oderwać od okna, z którego widać było, jak stawiano bramę triumfalną. O ptasim mleku zupełnie zapomniała; myślała tylko o własnym stroju, który chciała, aby był jak najpiękniejszy, i uczyła się z zapałem mowy, którą powitać miała matkę chrzestną, wręczając jej bukiet z rzadkich kwiatów.
Była wprawdzie urażona, że nie ona pierwsza miała witać królową Piorunnę, ale wytłumaczono jej, że dzieci, nawet królewskie, nie mogą być wszędzie pierwszymi. Witać ją będzie człowiek najuczeńszy w państwie, lekarz nadworny i zarazem astrolog, znający nie tylko drogi, jakimi gwiazdy chodzą po niebie, ale i tajemnice przyrody wywierającej wielki wpływ na człowieka. Dlatego też zwano go mistrzem. A że oczekiwana królowa była najuczeńszą w swym państwie kobietą i słynęła szeroko i daleko ze swych czarodziejskich mocy, należało więc ją uczcić w sposób najgodniejszy jej rozumu i dostojeństwa.
Uraza też zaraz zniknęła, gdy przyniesiono sukienkę, dopasowaną zupełnie do imienia Zoryny, piękną jak marzenie! Zrobiona z różowej gazy jedwabnej na złotym tle, mieniła się blaskami wschodzącej zorzy, a diamenty, którymi gęsto była naszyta, błyszczały jak krople rosy porannej. Na śliczne, złote włosy, w gęstych spadające zwojach, włożyć miała opaskę z szafirów. Królewna, której niełatwo było dogodzić, nie posiadała się z radości na widok tego arcydzieła. Twarzyczka jej, nie skrzywiona żadnym grymasem, promieniała. Była to prawdziwa Zoryna! Rodzice nie posiadali się z radości, widząc ją taką szczęśliwą.
Nadszedł nareszcie ów dzień oczekiwany. Królowa-wróżka przybyła wśród odgłosu trąb i radosnych okrzyków ludu. Przy bramie triumfalnej witali gościa najpierwsi dostojnicy państwa, a astrolog wypowiedział wzorową mowę po łacinie. U stopni pałacu oczekiwali oboje królestwo, Zoryna wypowiedziała płynnie i bez zająknienia mowę, której ją wyuczono, i wręczyła bukiet z prześlicznym ukłonem.
Matka chrzestna wdzięcznie dar przyjęła i uścisnęła Zorynę serdecznie, ale serce królewny ścisnęło się niedobrym przeczuciem. Po raz pierwszy w życiu poczuła jakiś lęk tajemniczy… Piękność królowej-wróżki olśniła ją, ale jej oczy, ach te oczy! Czuła, że przez tę krótką chwilę przejrzały ją na wskroś, że nic w jej duszyczce nie zdołało się ukryć… że wie wszystko! Szła za rodzicami, urzeczona i bardzo niespokojna, dziwiąc się temu, co widziała.
Dawniejszych odwiedzin królowej Piorunny nie pamiętała: zdawało się jej, że wróżka musi być koniecznie stara i brzydka, a ona taka piękna i młoda, i taki dziwny czar z niej bije, ach, taki czar! Czuła, że wraz z tym gościem wstąpiła w progi zamku jakaś nowa potęga. Urażona też była królewna, że jej tak dobrze wyuczoną i tak gładko wypowiedzianą mowę, pochwaliła tak krótko, prawie ozięble. Przyzwyczajona była do tego, że wszyscy ją nad wyraz wychwalali, że przy każdej sposobności unosili się nad nią – a tu nic!
Przy obiedzie były znowu uczone mowy, których słuchanie okropnie nudziło Zorynę. Kilkakrotnie oczy jej spotykały się z oczyma matki chrzestnej i zawsze doznawała nieprzyjemnego uczucia. Toteż jadła mało i pragnęła, żeby się obiad jak najprędzej skończył.
Wreszcie, gdy goście wstali i przeszli do sali sąsiedniej, królowa Piorunna czas jakiś rozmawiała łaskawie ze wszystkimi. Potem udała się do swoich apartamentów, skinąwszy nieznacznie na uczonego astrologa, który ją mową łacińską witał przy wjeździe.
– Mistrzu – rzekła, siadając i wskazując mu miejsce w dużym, poręczowym krześle – wiem, że jesteś wiernym i wypróbowanym przyjacielem królewskiej rodziny i że mogę mówić z tobą otwarcie… – Tu zatrzymała się chwilę. Astrolog złożył ukłon głęboki.
– O tym, co się dzieje na waszym dworze, doszły mnie wieści bardzo niepokojące… i powiem ci poufnie, że one to skłoniły mnie do odwiedzenia Mądrecji i przekonania się naocznie o prawdzie. Król i królowa noszą w sercu ciężką zgryzotę…
Spojrzała na astrologa, który milczał ciągle.
– I zdaje się, że źródłem tej zgryzoty jest następczyni tronu?
– Tak jest. Wasza Królewska Mość trafnie odgadła – odezwał się po chwili z westchnieniem – to jest rzeczywiste źródło zgryzoty. Oboje królestwo wygórowaną, ślepą, że się tak wyrażę, miłością dla jedynego dziecięcia skrzywili już jego charakter. A szkoda! Materiał tam jest bogaty, umysł bystry, zdolności duże i… nawet serce nienajgorsze. Mógłby z tego wyrosnąć kwiat szlachetny, piękne z czasem wydający owoce, ale zagłusza go brzydki chwast samolubstwa. Królewna nie kocha nikogo, prócz siebie, nie uznaje żadnej powagi, prócz własnej woli.
– Bardzo jest smutne to, co mówisz, mistrzu – odrzekła królowa. – Po części domyśliłam się prawdy.
Od chwili wstąpienia w progi tego zamku przypatruję się Zorynie uważnie. Ale sądzę, że chwasty będzie można wyrwać z korzeniami. Ona taka jeszcze młoda! Zanim koronę Mądrecji włoży na głowę, wyrośnie z tych wszystkich błędów.
– Przepraszam Waszą Królewską Mość, że ośmielę się innego być zdania. Gdyby miała rodziców umiejących opanować ten niesforny, samolubny charakter, rodziców, którzy nie wahaliby się użyć w potrzebie rózgi moralnej… Ale w obecnych warunkach – nie.
– Jesteś bardzo surowy, mistrzu, dla tego dziecka – powiedziała smutnie.
– Chyba królowa nie wie, że grozi nam wojna z przemożnymi nieprzyjaciółmi? – zapytał.
– Wojna? Nie wiedziałam. Ale jaki ma to związek z moją chrzestną córką?
– Bo królewna jest właśnie jej przyczyną.
– Nie może być!
– Tak, istotnie, trudno w to uwierzyć.
– Słyszałam właśnie, że mieliście z królem Andrzejem zawrzeć przymierze. Margrabia Bemol był z tym do was posłany.
Astrolog westchnął boleśnie.
– Ale margrabia odjechał, nie widząc się wcale z królem.
– Dlaczego?
– Bo królewnie zachciało się ptasiego mleka, i rada koronna, zebrana w celu omówienia warunków tego przymierza, zajmowała się cały dzień i całą noc inną, ważniejszą sprawą, mianowicie, skąd by owe mleko zdobyć.
Królowa załamała ręce.
– Na próżno tłumaczono rozpieszczonemu dziecku, że ptaków się nie doi. Oświadczyła, że jeżeli ptasiego mleka nie dostanie, to umrze, zaczęła narzekać na głowę, a rozpalona gniewem jej buzia przestraszyła rodziców.
– Opowiadasz mi dziwne rzeczy, mistrzu.
– Ale prawdziwe, Miłościwa Pani. Margrabia Bemol czekał na próżno w zamku cały dzień na posłuchanie, wreszcie odjechał bardzo obrażony. A że powody doszły do jego uszu, przy pożegnaniu rzekł do mnie: „Myślałem, że jestem w Mądrecji, a ja trafiłem do Głupolji.”
– Jakże skończyło się z ptasim mlekiem?
– Właśnie z kłopotu wybawiła króla wiadomość o zamierzonym przybyciu Waszej Królewskiej Mości. Zajęto się przygotowaniem do przyjęcia, i królewna zajęta tylko myślą o swej matce chrzestnej, zapomniała o wszystkim innym.
– Mówiąc o wojnie z „przemożnymi nieprzyjaciółmi”, wyraziłeś się, mistrzu, w liczbie mnogiej, a ja dotąd widzę tylko jednego – odezwała się królowa po dłuższym milczeniu. – Gdzież jest drugi?
– Drugim jest król Henryk.
– Co słyszę! Król Henryk jest dawnym przyjacielem królewskiej rodziny. Cóż naruszyło węzły tej przyjaźni?
– Król Henryk obrażony został w osobie swego posła.
– Jak to się stało? Proszę cię, mistrzu, opowiedz mi wszystko dokładnie.
– Waszej Królewskiej Mości nieobcy był zapewne projekt małżeństwa królewny Zoryny z królewiczem następcą?
Królowa skinęła głową, mówiąc:
– Takie projekty rzadko dochodzą do skutku: Zoryna ma dopiero lat dziesięć, a królewicz dwanaście. Cóż dalej? Słucham.
– Propozycja wyszła od króla Henryka, ale postawiono za warunek, aby Zoryna, oprócz nauk właściwych swemu wysokiemu urodzeniu, nauczyła się także szyć i gotować, jak wszystkie księżniczki dworu angielskiego, bo jego zdaniem, kobieta, nieumiejąca władać igłą i rondelkiem, nie jest kobietą w pełni.
– Jestem tego samego zdania. W państwie niewieścim gospodarstwo domowe powinno zawsze mieć pierwsze miejsce.
– Królewna, mając wstręt do jednego i drugiego, bardzo się obraziła i urządziła taką psotę posłowi tego króla, że jego pobyt u nas był nieprzyjemny.
– Cóż takiego?
– Wiadomo już było naprzód, że poseł przywiózł dary dla królewny: złote, brylantami wysadzane przyrządy do szycia i srebrny rondelek ze złotą rączką, prześlicznie wykończoną. Król, mając go przyjąć na uroczystym powitaniu w sali tronowej, chciał mu okazać szczególniejsze względy, nie tylko jako posłowi zaprzyjaźnionego monarchy, ale jako znakomitemu uczonemu. Zalecił więc całemu dworowi „jak największą dla posła uprzejmość”. Powtórzone to było kilkakrotnie, wiedzieli więc wszyscy w całym zamku, od góry do dołu, że mają być uprzejmi. A że wiedziano, iż uczony poseł nie znosi żadnych zapachów, więc damy zostały ostrzeżone, aby tego dnia nie używały perfum.
– Bardzo słusznie.
– Ale królewna „przypadkiem” upuściła flakonik z paczulą, której ostry zapach rozszedł się w jednej chwili po sali. Poseł rozpoczął przygotowaną mowę od słów: „Potężny, dostojny monarcho! W imieniu mojego władcy…” Tu podrażnione zapachem paczuli nozdrza nie wytrzymały i kichnął, a cały dwór, zginając się w ukłonach, odpowiedział: „Na zdrowie!” Wasza Królewska Mość wie, że pozwolić sobie na kichnięcie wobec powagi majestatu, to wielkie przekroczenie etykiety*.
Królowa ledwo mogła powstrzymać uśmiech.
– Poseł zaczerwienił się i zbladł, po czym na nowo rozpoczął swoją mowę: „Potężny, dostojny monarcho! Z polecenia mojego władcy, który…” Ale tu zaczerwienił się jeszcze mocniej i silniejsze jeszcze kichnięcie przerwało dalszy tok mowy, a dwór, kłaniając się dokoła, powtórzył znowu chórem: „Na zdrowie”. Biednemu posłowi na czoło pot wystąpił i rozpoczął swoją mowę po raz trzeci, ale potężniejsze jeszcze kichnięcie nie pozwoliło mu dokończyć mowy, z którą został posłany, a nowe chóralne życzenie sprawiło, że zrezygnowawszy ze swej misji, odwrócił się nagle i wyszedł z sali, nie czerwony już, ale siny z gniewu i oburzenia, bo rozlanie paczuli wziął za zniewagę, a nadzwyczajną uprzejmość dworu za drwiny. Paczula była tak mocna, że jeszcze, gdy szedł przez schody i dolny przedsionek, słychać było kichanie, podobne do wystrzałów, a służba, stojąca rzędem i pamiętająca, co jej zalecono, skwapliwie odpowiadała: „Na zdrowie”.
– Biedny poseł, współczuję mu bardzo – odezwała się królowa, która już nie walczyła z chęcią do śmiechu. Żart tego rodzaju z człowieka uczonego i siwego już ją rozgniewał.
– Próżno dworzanie, wysłani za nim przez króla, usiłowali skłonić go do powrotu. Wyjechał natychmiast, nie doręczywszy darów i odtąd stosunki między dwoma państwami bardzo ochłodły. Tylko rozumowi naszego ministra spraw zagranicznych, bardzo zręcznego dyplomaty, zawdzięczać należy, że wybuch wojny na razie został powstrzymany.
– Miejmy nadzieję, że zanim dzieci podrosną, dawna przyjaźń między domami królewskimi zostanie przywrócona – odpowiedziała Piorunna.
* etykieta – zwyczaje, normy zachowania.
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.